Przejdź do głównej zawartości

Amsterdam red alert #42


Popijałam lampkę Chianti i zaśmiewałam głupotę serca. Wolałabym dostać od amora tępą strzałą z końcówką ołowiu niż przechodzić przez nonsens libańskiej opery mydlanej, w którą się wpakowałam. Po herezji z travel agentką, która zarezerwowała przelot z Włoch do Polski, udało mi się dotrzeć do Holandii. 

W Amsterdamie dołączyłam do znajomych: Nastii, Łaliema i Rodżera. W NH Amsterdam Central Hotel okazało się, że zarezerwowałam pokój z widokiem na ścianę budynku obok. Upgrade i dopłata zagwarantował przytulny city view room. Nastia dostała szału kiedy zobaczyła, że jej i Łaliema pokój był gorszy. Też swój zmienili. Potem nie przestawali kłócić. Całe hotelowe piętro wysłuchiwało awantur i przekleństw w kilku językach. Nastia pochodzi z Rosji. Jej mąż Łaliem jest architektem i pracuje nad projektem restrukturyzacji lotniska w Omanie, gdzie mieszka i pracuje. Nastia razem z ich synem mieszka w rodzinnym mieście Łaliema - Bejrucie. W Amsterdamie natomiast byli pod jednym dachem. Brzmiało jakby chcieli się pozabijać. Z za ściany wysłuchiwałam niekończących się wrzasków sąsiadów. I tak wyglądał pobyt w Amsterdamie. Panowie palili grass, Nastia była w amoku zwanym shopping natomiast ja, chciałam wrócić na Lazurowe Wybrzeże skąd przyleciałam.

Najlepszy numer odwaliliśmy z Rodżerem, kiedy przed odlotem wstąpiliśmy na pożegnalny cake. Coś też przypaliliśmy, potem wsiedliśmy do taksówki. Śmieszki-hiszki a Rodżer nagle zbladł. Kapnął się, że kask na Harleya, za który zapłacił kilkaset euro został w café shop. Przez cały pobyt w Amsterdamie opowiadał jak bardzo cieszył się z tego zakupu. Tak bardzo, że w końcu o nim zapomniał! Kierowca wiedział że byliśmy na rauszu i pewnie pomyślał, że byliśmy parą idiotów. Jednak zawrócił. Rodżer otworzył drzwi taxi. Ledwo biegł, najarany haszem był też po mega porcji cake'u. Odebrał kask i szczęśliwie dotarliśmy na lotnisko. Bagaże, kask i paszporty. Zdążyliśmy na samolot.