Tamtego dnia obudziłam się o 04:30
rano. Z jakiegoś powodu towarzyszyła mi obawa, że
przegapię lot. Rajzefiber, nie mogłam spać. Jeszcze przed wschodem słońca
zasunęłam walizkę i wsiadłam w samochód. Potrzebowałam pobyć
na lotnisku. Chciałam zatrzeć piętno podróży służbowych i poczuć prywatny travel-luz.
Kiedy dotarłam do gate i czekałam
na boarding wszyscy pasażerowie wyglądali jak zombie. Spali, albo bez
końca wpatrywali się w telefony. Śliczna Azjatka z komicznie wielkimi
okularami i perfekcyjnym makijażem próbowała zjeść kanapkę z telefonem przyklejonym do ręki. Między tłumem
nieznajomych był też pochmurny młodzieniec. Odizolowany siedział w świecie ze stłumionymi myślami. Zamknęłam oczy i
odchyliłam głowę. Udawałam kompletnie znudzoną osobę czekającą na lot.
Przechodząc przez rękaw do
samolotu kopnęły mną emocje i zaczęłam chichotać. Czekałam na miraże perfekcji
i ekonomiczny luksus potęgi entej. Każdy lot to niepowtarzalny spektakl. I zaczęło się, kiedy
mijałam rzędy siedzeń gapił się na mnie mężczyzna z słuchawkami. Wyglądał
jak Patrick Bateman z filmu American Psycho. Jego oczy kuły spojrzeniem, a
dyskretny uśmiech odkrył zęby w kształcie trójkątów. Zerknęłam też na puppy-love couple. Siedzieli blisko siebie
debatując, który obejrzą film. Oboje ubrani na biało-czarno chyba próbowali być
pandami. Filisterski, starszy mężczyzna w sweterku z wełny merino siedział
z rękami opartymi na brzuchu. Może udawał Buddę?
Dotarłam
do swojego siedzenia. Facet po mojej prawej uśmiechnął się jakby chciał
rozpocząć rozmowę, a pasażerka obok niego zamknęła zasłonkę okna. Nałożyła
opaskę na oczy i zasnęła. Panienka z okienka odmówiła widoku. Za kogo się
uważała? Śpiąca dama przejęła kontrolę nad światłem słonecznym i natężeniem
witaminy D3 w całym rzędzie numer 17.
Upajałam się delikatnym szumem
samolotu, który wystartował. Przytulne pomarańczowe światło zaglądało przez
okna. Stewardessa odbębniła cherry speech, PAX totalnie zblazowany nie
zwrócił uwagi na sensacyjne uczucie, jakie towarzyszyło odrywaniu się od ziemi. Siedząca przede mną dziewczyna przeglądała magazyn. Nie przestawałam się gapić w propagandę paraliżującego konsumpcjonizmu. Nagłówki były przerażające: 8 TRENDÓW DO SPRÓBOWANIA W 2015. Znaczyło to tyle co fast fashion i trendy do
naśladowania celebrytów z mniejszym budżetem czyli z kasą, której i tak nie
powinnam wydawać. Właścicielka gazety przerzuciła też stronę na: PAŁAC ZA 26 MILIONÓW DOLARÓW. Artykuł o Barbie z domu
marzeń... Co za ferment.
Stewardessa serwowała przekąski i
soft drinki. Przy sprzątaniu tacek wspomniała o lądowaniu. Raczej uwijała się z robotą i przygotowywała kabinę do lądowania.
Czas tamtego dnia nic dla mnie nie znaczył, byłam przecież pasażerem statku
widmo. Poprosiłam zatem o kawę, zgodnie z
moim życzeniem w papierowym kubeczku przyniosła coś czarnego o zapachu toksyn.