Przejdź do głównej zawartości

Podróżuję dla przygody #41


Tamtego dnia obudziłam się o 04:30 rano. Z jakiegoś powodu towarzyszyła mi obawa, że przegapię lot. Rajzefiber, nie mogłam spać. Jeszcze przed wschodem słońca zasunęłam walizkę i wsiadłam w samochód. Potrzebowałam pobyć na lotnisku. Chciałam zatrzeć piętno podróży służbowych i poczuć prywatny travel-luz.

Kiedy dotarłam do gate i czekałam na boarding wszyscy pasażerowie wyglądali jak zombie. Spali, albo bez końca wpatrywali się w telefony. Śliczna Azjatka z komicznie wielkimi okularami i perfekcyjnym makijażem próbowała zjeść kanapkę z telefonem przyklejonym do ręki. Między tłumem nieznajomych był też pochmurny młodzieniec. Odizolowany siedział w świecie ze stłumionymi myślami. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę. Udawałam kompletnie znudzoną osobę czekającą na lot.

Przechodząc przez rękaw do samolotu kopnęły mną emocje i zaczęłam chichotać. Czekałam na miraże perfekcji i ekonomiczny luksus potęgi entej. Każdy lot  to niepowtarzalny spektakl. I zaczęło się, kiedy mijałam rzędy siedzeń gapił się na mnie mężczyzna z słuchawkami. Wyglądał jak Patrick Bateman z filmu American Psycho. Jego oczy kuły spojrzeniem, a dyskretny uśmiech odkrył zęby w kształcie trójkątów. Zerknęłam też na  puppy-love couple. Siedzieli blisko siebie debatując, który obejrzą film. Oboje ubrani na biało-czarno chyba próbowali być pandami. Filisterski, starszy mężczyzna w sweterku z wełny merino siedział z rękami opartymi na brzuchu. Może udawał Buddę?

Dotarłam do swojego siedzenia. Facet po mojej prawej uśmiechnął się jakby chciał rozpocząć rozmowę, a pasażerka obok niego zamknęła zasłonkę okna. Nałożyła opaskę na oczy i zasnęła. Panienka z okienka odmówiła widoku. Za kogo się uważała? Śpiąca dama przejęła kontrolę nad światłem słonecznym i natężeniem witaminy D3 w całym rzędzie numer 17.

Upajałam się delikatnym szumem samolotu, który wystartował. Przytulne pomarańczowe światło zaglądało przez okna. Stewardessa odbębniła cherry speech, PAX totalnie zblazowany nie zwrócił uwagi na sensacyjne uczucie, jakie towarzyszyło odrywaniu się od ziemi. Siedząca przede mną dziewczyna przeglądała magazyn. Nie przestawałam się gapić w propagandę paraliżującego konsumpcjonizmu. Nagłówki były przerażające: 8 TRENDÓW DO SPRÓBOWANIA W 2015. Znaczyło to tyle co fast fashion i trendy do naśladowania celebrytów z mniejszym budżetem czyli z kasą, której i tak nie powinnam wydawać. Właścicielka gazety przerzuciła też stronę na: PAŁAC ZA 26 MILIONÓW DOLARÓW. Artykuł o Barbie z domu marzeń... Co za ferment.

Stewardessa serwowała przekąski i soft drinki. Przy sprzątaniu tacek wspomniała o lądowaniu. Raczej uwijała się z robotą i przygotowywała kabinę do lądowania. Czas tamtego dnia nic dla mnie nie znaczył, byłam przecież pasażerem statku widmo. Poprosiłam zatem o kawę, zgodnie z moim życzeniem w papierowym kubeczku przyniosła coś czarnego o zapachu toksyn.